Wymachiwałam rękoma i nogami, na
próżno szukając oparcia. Wciąż ściskając Dragonoida w dłoni.
W końcu przestałam spadać. O nic nie uderzyłam, niczego się nie
złapałam. Po prostu unosiłam się w pustce. Powoli otworzyłam
oczy. Granat. Otaczał mnie granat. Przestrzeń powoli zmieniała
kolor na szary. Niczego wokoło nie było. Tylko ja. Zewsząd
słyszałam głosy, zbyt zniekształcone by móc zrozumieć ich
przekaz. Zaczęłam widzieć wspomnienia, tak odległe i tak mi
nieznane. Nie były moje. Uczucia innych ludzi uderzały we mnie z
ogromną siłą. Raz czułam nadzieje, miłość i uniesienia, a raz
rozpacz, nienawiść i starach.
Dragonoid wciąż zamknięty w mej
dłoni zaczął mnie ciągnąć. Może nie on ale coś na pewno. W
śród tylu dźwięków, wspomnień, uczuć i kolorów czułam się
zdezorientowana. Moje ciało posuwało się do przodu, umysł tego
nie rejestrował. Kolory zmieniały się coraz szybciej. Nagle
Wszystko rozświetliło światło. Światło było wszystkim.
Pochłonęło mnie.
*
Ocknęłam się wśród
trawy, mokrej od porannej rosy. Byłam obolała. Leżałam na prawym
boku. Przygniecione ramie mnie rwało. Musiałam się nieźle po
obijać. Z trudem przeturlałam się na drugi bok i podniosłam.
- Uch – wyrwało się z
moich ust.
Zakręciło mi się w
głowie. Na szczęście tuż obok znajdowało się drzewo o które
się oparłam. Niestety prawym ramieniem. Zasyczałam wściekle, na
samą siebie. Byłam wściekła, nie wiedząc dokładnie dlaczego.
Oparłam się o pień i wzięłam głęboki oddech. Próbowałam
poukładać sobie myśli, a przede wszystkim się uspokoić. Zebrać
wszystko w logiczną całość, zebrać wszystko w logiczna całość,
moja próba wyjaśnienia tego co się stało była żałosna.
Umarłam? Zemdlałam i mam dziwny sen? A może cały ten dzień był
tylko snem? Może wystarczy otworzyć oczy, by zakończyć to
szaleństwo? Odchyliłam głowę do tyłu i spojrzałam na korony
drzew. Drzewa miły ponad sto metrów wysokości (tak na oko)!
- To tylko sen, to tylko
sen, to tylko sen! - uspokojenie się były w tym momencie
niewykonalne.
Rozejrzałam się
dookoła. Wykształcił się to specyficzny habitat. Coś jak
połączenie puszczy z dżunglą. Wszędzie rosły wielkie paprocie i
krzaki. Wysokie drzewa porośnięte były lianami i mchem.
Znajdowałam się na malusieńkiej polance, jeśli można było na
zwać to polaną.
W ręce wciąż ściskałam
Drago. Z przerażeniem stwierdziłam, że ledwo ruszam palcami. Pod
powiekami zapiekł mnie łzy strachu. Gdzie jestem? Co tak właściwie
się stało? Co będzie z moją ręką i biodrem? Pozwoliłam by
słone łzy spłynęły mi po policzkach. Nagle poczułam się
strasznie mała i słaba. Senność atakowała mnie od środka.
Zmęczenie, szok, ból, strach zniknęły. Ciemność pochłaniała
mnie coraz bardziej. Aż w końcu zasnęłam.
*
Obudził mnie dziwny
dźwięk. Kiedy otworzyłam oczy wciąż panowała ciemność. Jednak
blask księżyca pozwolił mi zobaczyć źródło odgłosu.
Gigantyczny cień stał przede mną. Serce biło mi jak oszalałe. Z
przerażeniem obserwowałam jak powoli odwraca głowę. Znów stałam
się maleńką istotką. Starałam się być jak najciszej. Stwór
jeszcze chwilę postał w miejscu, po czym skoczył na gałąź,
wysoko nade mną i zniknął. Siedziałam przestraszona, bojąc się
co dalej. Po wielkości rośli mogłam się spodziewać, że i
zwierzęta są gigantyczne. Mogłam przysiąść, że to coś mogło
uchodzić za przerośniętego pawiana. Zamknęłam oczy i próbowałam
przekonać sama siebie, że to sen.
*
Nie pamiętałam kiedy
zasnęłam. Jednak bardziej niż moje nocne przeżycie, przeraził
mnie fakt, że nadal jestem tu gdzie zasnęłam. Więc to nie sen. A
więc co? Szukałam przez chwilę odpowiedzi, a gdy jej nie znalazłam
postanowiłam wydostać się z tego zdziwaczałego lasu. Wstałam bez
trudu. Zaskoczyło mnie, że nie odczuwam bólu. Moje prawe ramie i
biodro było zdrowe! W prawej dłoni nadal ściskałam dziadkowy
amulet. A więc to on mnie uleczył? Ta opcja wydawała się być
najbardziej prawdopodobną, więc to ją wybrałam. Byłabym
wdzięczna dziadkowi za ten niezwykły prezent, gdyby nie fakt, że
to on mnie tak urządził. Na co mi ta szara kulka?! I u diabła,
dlaczego musiała przysłać mnie w taki miejsce?!
- Tylko spokojnie –
powiedziałam sama do siebie.
A więc było ze mną, aż
tak źle, że zaczynałam mówić sama do siebie? Wcisnęłam
Dragonoida do kieszeni i ruszyłam przed siebie. Przedzieranie się
przez krzaki było niezbyt przyjemną czynnością. A co dopiero
łażenie po lesie z gigantycznymi zaroślami! Ani jednej ścieżki.
Musiałam naciągnąć na głowę kaptur, gdyż gałęzie raniły
moją twarz. I tak na niewiele się to zdało. Puszczo – dżungla
wydawała z siebie dziwne dźwięki. Można by pomyśleć, że jest
żywą istotą. Przeszły mnie ciarki. Czułam się obserwowana. Z
nieba zaczynał lać się upał. Z każdą kolejną minuta było mi
coraz cieplej. Mimo, że wielkie drzewa rzucały wielkie cienie, nie
czułam się w nich lepiej. W końcu do mych uszu dotarł dźwięk
chlupoczącej wody. Po chwili ujrzałam strumyk. Był za duży jak na
strumień, lecz za mały jak na rzekę. Podeszłam i ochłodziłam
twarz. Napiłam się. I, nie mogąc znieść upału wlazłam do niego
w ubraniach. Przynajmniej jak nasiąkną to potem będzie mi
chłodniej.
Gdy ugasiłam pragnienie
odezwał się głód. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że od
ponad doby nic nie jadłam. Rozejrzałam się w poszukiwaniu
pożywienia. Skoro żyją tu zwierzęta, to znaczy że i gdzieś
rosną jadalne rośliny. Pierwsze co mi wpadło w oko, to coś jak
wielka czereśnia. Może trochę bardziej bordowa, ale jednak. Szybko
przeszłam na drugą stronę strumienia. Gałęzie aż się od nich
uginały. W tym momencie nie kierował mną zdrowy rozsądek, lecz
głód. Nie obchodziło mnie czy to trujące czy nie, chciałam jeść.
Już sięgałam po tą cudną rozkosz, gdy nagle usłyszałam głos.
- Na twoim miejscu bym tego nie jadł.
---------------------------------------------------
Od Autorki! Dość krótki
rozdział, ale mam nadzieję, że wam się spodoba. W kolejnych dwóch
akcja będzie toczyć się wolno, lecz potem to się zmieni. Proszę
o komentowanie. Przepraszam że ostatnio się nie odzywałam, ale byłam pochłonięta oglądaniem Heartlandu i Karnevala.
Pozdrawiam!