poniedziałek, 27 stycznia 2014

Rozdział II

   Wymachiwałam rękoma i nogami, na próżno szukając oparcia. Wciąż ściskając Dragonoida w dłoni. W końcu przestałam spadać. O nic nie uderzyłam, niczego się nie złapałam. Po prostu unosiłam się w pustce. Powoli otworzyłam oczy. Granat. Otaczał mnie granat. Przestrzeń powoli zmieniała kolor na szary. Niczego wokoło nie było. Tylko ja. Zewsząd słyszałam głosy, zbyt zniekształcone by móc zrozumieć ich przekaz. Zaczęłam widzieć wspomnienia, tak odległe i tak mi nieznane. Nie były moje. Uczucia innych ludzi uderzały we mnie z ogromną siłą. Raz czułam nadzieje, miłość i uniesienia, a raz rozpacz, nienawiść i starach.
Dragonoid wciąż zamknięty w mej dłoni zaczął mnie ciągnąć. Może nie on ale coś na pewno. W śród tylu dźwięków, wspomnień, uczuć i kolorów czułam się zdezorientowana. Moje ciało posuwało się do przodu, umysł tego nie rejestrował. Kolory zmieniały się coraz szybciej. Nagle Wszystko rozświetliło światło. Światło było wszystkim. Pochłonęło mnie.
*
   Ocknęłam się wśród trawy, mokrej od porannej rosy. Byłam obolała. Leżałam na prawym boku. Przygniecione ramie mnie rwało. Musiałam się nieźle po obijać. Z trudem przeturlałam się na drugi bok i podniosłam.
- Uch – wyrwało się z moich ust.
   Zakręciło mi się w głowie. Na szczęście tuż obok znajdowało się drzewo o które się oparłam. Niestety prawym ramieniem. Zasyczałam wściekle, na samą siebie. Byłam wściekła, nie wiedząc dokładnie dlaczego. Oparłam się o pień i wzięłam głęboki oddech. Próbowałam poukładać sobie myśli, a przede wszystkim się uspokoić. Zebrać wszystko w logiczną całość, zebrać wszystko w logiczna całość, moja próba wyjaśnienia tego co się stało była żałosna. Umarłam? Zemdlałam i mam dziwny sen? A może cały ten dzień był tylko snem? Może wystarczy otworzyć oczy, by zakończyć to szaleństwo? Odchyliłam głowę do tyłu i spojrzałam na korony drzew. Drzewa miły ponad sto metrów wysokości (tak na oko)!
- To tylko sen, to tylko sen, to tylko sen! - uspokojenie się były w tym momencie niewykonalne.
   Rozejrzałam się dookoła. Wykształcił się to specyficzny habitat. Coś jak połączenie puszczy z dżunglą. Wszędzie rosły wielkie paprocie i krzaki. Wysokie drzewa porośnięte były lianami i mchem. Znajdowałam się na malusieńkiej polance, jeśli można było na zwać to polaną.
   W ręce wciąż ściskałam Drago. Z przerażeniem stwierdziłam, że ledwo ruszam palcami. Pod powiekami zapiekł mnie łzy strachu. Gdzie jestem? Co tak właściwie się stało? Co będzie z moją ręką i biodrem? Pozwoliłam by słone łzy spłynęły mi po policzkach. Nagle poczułam się strasznie mała i słaba. Senność atakowała mnie od środka. Zmęczenie, szok, ból, strach zniknęły. Ciemność pochłaniała mnie coraz bardziej. Aż w końcu zasnęłam.
*
   Obudził mnie dziwny dźwięk. Kiedy otworzyłam oczy wciąż panowała ciemność. Jednak blask księżyca pozwolił mi zobaczyć źródło odgłosu. Gigantyczny cień stał przede mną. Serce biło mi jak oszalałe. Z przerażeniem obserwowałam jak powoli odwraca głowę. Znów stałam się maleńką istotką. Starałam się być jak najciszej. Stwór jeszcze chwilę postał w miejscu, po czym skoczył na gałąź, wysoko nade mną i zniknął. Siedziałam przestraszona, bojąc się co dalej. Po wielkości rośli mogłam się spodziewać, że i zwierzęta są gigantyczne. Mogłam przysiąść, że to coś mogło uchodzić za przerośniętego pawiana. Zamknęłam oczy i próbowałam przekonać sama siebie, że to sen.
*
   Nie pamiętałam kiedy zasnęłam. Jednak bardziej niż moje nocne przeżycie, przeraził mnie fakt, że nadal jestem tu gdzie zasnęłam. Więc to nie sen. A więc co? Szukałam przez chwilę odpowiedzi, a gdy jej nie znalazłam postanowiłam wydostać się z tego zdziwaczałego lasu. Wstałam bez trudu. Zaskoczyło mnie, że nie odczuwam bólu. Moje prawe ramie i biodro było zdrowe! W prawej dłoni nadal ściskałam dziadkowy amulet. A więc to on mnie uleczył? Ta opcja wydawała się być najbardziej prawdopodobną, więc to ją wybrałam. Byłabym wdzięczna dziadkowi za ten niezwykły prezent, gdyby nie fakt, że to on mnie tak urządził. Na co mi ta szara kulka?! I u diabła, dlaczego musiała przysłać mnie w taki miejsce?!
- Tylko spokojnie – powiedziałam sama do siebie.
   A więc było ze mną, aż tak źle, że zaczynałam mówić sama do siebie? Wcisnęłam Dragonoida do kieszeni i ruszyłam przed siebie. Przedzieranie się przez krzaki było niezbyt przyjemną czynnością. A co dopiero łażenie po lesie z gigantycznymi zaroślami! Ani jednej ścieżki. Musiałam naciągnąć na głowę kaptur, gdyż gałęzie raniły moją twarz. I tak na niewiele się to zdało. Puszczo – dżungla wydawała z siebie dziwne dźwięki. Można by pomyśleć, że jest żywą istotą. Przeszły mnie ciarki. Czułam się obserwowana. Z nieba zaczynał lać się upał. Z każdą kolejną minuta było mi coraz cieplej. Mimo, że wielkie drzewa rzucały wielkie cienie, nie czułam się w nich lepiej. W końcu do mych uszu dotarł dźwięk chlupoczącej wody. Po chwili ujrzałam strumyk. Był za duży jak na strumień, lecz za mały jak na rzekę. Podeszłam i ochłodziłam twarz. Napiłam się. I, nie mogąc znieść upału wlazłam do niego w ubraniach. Przynajmniej jak nasiąkną to potem będzie mi chłodniej.
   Gdy ugasiłam pragnienie odezwał się głód. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że od ponad doby nic nie jadłam. Rozejrzałam się w poszukiwaniu pożywienia. Skoro żyją tu zwierzęta, to znaczy że i gdzieś rosną jadalne rośliny. Pierwsze co mi wpadło w oko, to coś jak wielka czereśnia. Może trochę bardziej bordowa, ale jednak. Szybko przeszłam na drugą stronę strumienia. Gałęzie aż się od nich uginały. W tym momencie nie kierował mną zdrowy rozsądek, lecz głód. Nie obchodziło mnie czy to trujące czy nie, chciałam jeść. Już sięgałam po tą cudną rozkosz, gdy nagle usłyszałam głos.
 - Na twoim miejscu bym tego nie jadł.
---------------------------------------------------
Od Autorki! Dość krótki rozdział, ale mam nadzieję, że wam się spodoba. W kolejnych dwóch akcja będzie toczyć się wolno, lecz potem to się zmieni. Proszę o komentowanie. Przepraszam że ostatnio się nie odzywałam, ale byłam pochłonięta oglądaniem Heartlandu i Karnevala.

Pozdrawiam!

sobota, 18 stycznia 2014

Rozdział I

    Dzwonek zadzwonił w momencie gdy nauczycielka kończyła wypisywać na tablicy niewyobrażalnie długą prace domową. Do końca roku szkolnego został niecały tydzień. Większość nauczycieli robiła już lekcje wolne, ale pani Philips uważała, że spędzenie weekendu nad zadaniami z matmy to nasze największe marzenie.
   Wszyscy zaczęli pakować swoje rzeczy, więc i ja niedbale wrzuciłam książki i zeszyty do plecaka. Szkoła powoli przestawała mnie obchodzić. Z roku na rok moje ambicje malały. Buda wykańczała mnie psychicznie.
 - Kuso – usłyszałam chłodny głos pani Philips. Odwróciłam się twarzą do nauczycielki słysząc swoje nazwisko. 
 - Tak? - zapytałam. Do uczniów zawsze zwracała się po imieniu.
 - Gratulacje – powiedziała. - Zdałaś sprawdzian końcowy na ocenę dostateczną – wypowiedziała to zdanie z nieukrywaną obojętnością. Dostałam tróje! Wszystko we mnie buzowało się z radości. Każda komórka mego ciała zdawała się krzyczeć Zdałam! Zdałam!
 - Dziękuje – zdołałam wyjąkać, po czym na sztywnych nogach wyszłam z klasy.
   Zdanie matematyki było dla mnie bardzo ważne, a jeśli zdałam to znaczy że będę mieć dwóje na koniec roku, a to znaczy że otrzymam promocje do następnej klasy. Przez tydzień uczyła się to tego nieszczęsnego sprawdzianu. Nigdy nie byłam dobra z przedmiotów ścisłych. Za to świetnie mi szło z biologi, geografii, polskiego i niekiedy z historii. W liczbach się gubiłam, z datami było lepiej. Jeśli chodził o języki obce, z angielskim nie było lepiej niż matematyką. W gimnazjum z dodatkowych języków wybrałam francuski, ale tak naprawdę wolała bym chodzić na japoński lub szwedzki.
   Od kilku dni padał deszcz, co jakiś czas nawiedzały nas burze. Kiedy wyszłam ze szkoły zaczęły spadać pierwsze krople deszczu. Naciągnęłam na głowę kaptur mojej niebieskiej bluzy i wsiadłam na rower.
Szkoła leżała na obrzeżach miasta, na niedużym blokowisku. Do domu miałam niecały kwadrans jazdy rowerem o ile skracała sobie drogę przez Park. Ten plac nie miał konkretnej nazwy, wszyscy nazywali go po prostu Parkiem. Minęłam ostatnie punktowce i wjechałam Północną Bramą. Park był bardziej szeroki niż długi. Oddzielał blokowisko od domków jednorodzinnych. Można było się do niego dostać tylko przez cztery bramy, każda znajdowała się po innej stronie świata i nosiła nazwę tego kierunku. Nie miał on również swojego planu, przez co łatwo można było się w nim zgubić. Posiadał dwie główne i największe aleje, ale również pełno było w nim mniejszych ścieżek oraz dwa nieduże place zabaw. Tam gdzie nie stały ławki, rosły krzewy i drzewa. Skierowałam się Aleją Północną-Południową w stronę Południowej Bramy. Była to najkrótsza droga do części domków jednorodzinnych.
   Mieszkałyśmy z mamą w niedużym, dwu piętrowym domku. Ja na piętrze, ona na parterze. Mimo że w ostatnich latach nasza sytuacja finansowa nieco się ustabilizowała to nadal żyłyśmy dawnym przekonaniem, że lepiej jest zostawić cześć pieniędzy na czarną godzinę. Nigdy nie miałam nowego telefonu jak większość osób z mojej klasy, w ogóle niewiele posiadałam. Moim najcenniejszym skarbem był Drago i rower dziadka. Moja mama, Rika Kuso, posiadała już stałą prace jako opiekunka w domu spokojnej starości. Tak jak dawniej musiałam spędzać wiele czasu sama w domu, jednak bez dziadka było w nim zawsze jakoś tak za cicho.
   Jego śmierć uświadomiła mi jak wielki może być ból po stracie kogoś bliskiego. Pamiętałam ten dzień o wiele za dobrze, niż bym tego chciała.
*
   Budzę się w swoim łóżku i od razu dopada mnie to dziwne uczucie. Wiem, że wydarzyło się coś złego. Słyszę z dołu szloch mamy. To dziwne, o tej porze powinna być w pracy. Co się dzieje? Schodzę powoli schodami na dół, wcale nie chcę wiedzieć co się stało, ale wiem że muszę.
   Mama siedzi w salonie na kanapie. Telewizor jest włączony, ale ona nie zwraca na niego uwagi. Ma twarz ukrytą w dłoniach. Wszędzie walają się zużyte chusteczki higieniczne. Mama płacze.
 - Mamo? - pytam. - Mamo, co się stało? - nie jestem pewna czy chcę usłyszeć odpowiedź. Mama wybucha jeszcze większym płaczem.
Odgarniam zasmarkane chusteczki , siadam koło niej i ją przytulam. Cała drży. To drżenie przenosi się na mnie.
 - Och skarbie tak bardzo chciałam ci tego nie mówić – po pewnej chwili odzywa się. Widzę jak próbuje powstrzymać się od płaczu, jak bardzo stara się to ukryć. W przeszłości wiele razy słyszałam jak płacze, ale dopiero teraz to widzę. - Widzisz – zaczęła – dziś w nocy wydarzyło się coś okropnego – milknie. Chce mi dać do zrozumienia, że to co zaraz usłyszę jest przerażające. To co zaraz powie na zawsze odmieni moje życie. Czuje to, ale jest za późno na ucieczkę. Muszę stawić temu czoła.
 - Co się stało mamo? - pytam ściśniętym gardłem.
 - Dziś w nocy – szepcze najciszej jak się da. - Dziś w nocy odszedł..... dziadek – znowu wybucha płaczem.
   Siedzę i nic nie rozumiem. Moim ciałem wstrząsa szloch, lecz umysł nie pojmuje co się stało. Pracuje na najwyższych obrotach Nie rozumiem tego. Nie chcę rozumieć.
 - Nie, to nie możliwe – z mych oczu płyną łzy, mam gule w gardle, złamane serce.
   Coś rozdziera mnie od środka, zaczynam płakać razem z mamą. Wiem, że dziadek umarł, ale nadal tego nie pojmuję. Na myśl o tym, że już nigdy go nie zobaczę dostaję mdłości.
*
   Westchnęłam. To odległe wspomnienie budziło w mym sercu ból. Zastanawiałam się ile jeszcze będę zmuszona wycierpieć. Ból po stracie kogoś nie mija, ale może przynajmniej osłabnąć. Ale kiedy? Ile jeszcze czasu minie nim się z tym pogodzę? Nigdy, obiecałam sobie w myślach. Nigdy nie pogodzę się z twoją śmiercią dziadku.
   Zsiadłam z roweru mijając dobrze znaną mi część Parku. Widziałam z stąd Południową Bramę. Zatrzymałam się przy jednej z starszych ławek. Z starego drewna odpadały kawałki zielonej farby. Gdy byłam młodsza, siadywałam na niej często z dziadkiem. Zawsze, gdy była ładna pogoda, zabierał mnie do Parku. Potrafiliśmy siedzieć tam od rana do wieczora. Czasami spotykaliśmy Runo, starą znajomą dziadka. Nie znałam jej zbyt dobrze. Wydawała się miła, lecz nigdy z nią nie rozmawiałam. Ostatni raz ujrzałam ją na pogrzebie. Odegnałam od siebie te nieprzyjemne myśli.
   Dziadek ożenił się młodo. Moja babcia umarła nim mój ojciec ukończył osiemnaście lat. Nazywała się Ise Kuso. Była ładna. Widziałam ją na starym, wyblakłym zdjęciu. Miała piegi i jak podejrzewam, rude włosy. Kiedyś na album rozlała się kawa i znacznie pogorszyła jakość wszystkich zdjęć i pocztówek. Mamy mojej mamy również nie poznałam, a przynajmniej jej nie pamiętam. Umarła na raka gdy miałam trzy lata. A mój drugi dziadek zginął na wojnie, gdzieś za granicą. Rodzina Kuso malała z dekady na dekadę.
   Usiadłam na ławce, czułam jak intensywnie pachnie mokre drewno. W deszczu byłam szczęśliwa. Dźwięk spadającej wody mnie uspokajał. Powietrze było takie rześkie. Z ciągnęłam kaptur z głowy. Włosy szybko wchłaniały wilgoć. Deszcz spływał po mojej twarzy. Świat płakał. Miał gorzej niż ja. Cieszyło mnie to. Ciemne chmury mknące po niebie, wyrzucały z siebie żal. „ Bez ciemności nie mogłoby istnieć światło, a bez nocy nie było by dnia.” Cytat z jakiejś książki. Nie pamiętałam z jakiej. Równie dobrze można powiedzieć, że bez śmierci nie mogłoby istnieć życie ziemskie.
  - Och Drago – szepnęłam do kulki. - Co ja mam zrobić?
   Nie spodziewałam się żadnej odpowiedzi. Mimo to ją dostałam. W lewej kieszeni, tam gdzie trzymam Dragonoida, poczułam ciepło. Powoli i ostrożnie wyciągnęłam amulet. Świecił się czerwoną poświatą. Gdy tylko opuszki moich palców go dotknęły, zaczął parzyć. Przerażona odskoczyłam, a kulka wpadła do kałuży. Powoli podniosłam go. Nie parzył, ale był ciepły
 - O co cho.... - nie zdążyłam dokończyć pytania. Straciłam grunt pod nogami.
------------------------
Od Autorki! Tym razem postanowiłam was nie torturować i wstawić rozdział wcześniej, ale tylko tym razem. No co by tu powiedzieć..... Postaram się jak najszybciej skończyć pisać kolejne części historii. Od poniedziałku mam ferie, więc posiadam czasu aż nad to. 
Pozdrawiam Agey!


czwartek, 9 stycznia 2014

Prolog

 Starszy pan bujał się w fotelu. Miał przymknięte oczy. Znowu wspominał dawne czasy. Wiedział ze kiedyś go zabraknie, a wtedy wszystko zostanie w rękach jego wnuczki. Musiał jej powiedzieć, ale ona była zbyt młoda. Nie zrozumiała by go, odrzuciłaby i odeszła. Słyszał jak razem z postacią z telewizji śpiewa piosenkę w sąsiednim pokoju.
- Emilie? - zawołał ją po imieniu. Słyszał że wstaje. Po chwili za drzwi wychyliła się mała główka z mnóstwem brązowych loczków i oczami tego samego koloru.
- Tak dziadziu? - zapytała tym swoim dziecięcym głosikiem. Staruszek otworzył oczy i spojrzał na nią. Rosła tak szybko. Niebawem gotowa poznać prawdę.
- Choć do mnie skarbie - powiedział i poklepał się po kolanach. - Mam coś dla ciebie – jednak zanim skończył mówić mała siedziała mu już na kolanach. „ Małe dzieci to straszni materialiści” pomyślał. Westchnął ciężko i wyciągnął z kieszeni szarą kulkę wielkości nie dużego orzecha włoskiego. Malutka od razu chwyciła ją w ręce. Była szara i zimna, z mnóstwem malusieńkich wcięć i wzorów.
- Cio to? - zapytała Emilie.
- To jest mój taki.... przyjaciel – odparł staruszek. - Przynosił mi szczęście. Nazywa się Drago – uśmiechnął się i znowu przypomniała mu się twarz przyjaciela. Malutka obracała go w palcach i podrzucała śmiejąc się przy tym. - Obiecaj mi że będziesz go nosić zawsze przy sobie – powiedział już stanowczym lecz wciąż czułym głosem.
- Oczywiście dziadziu – uśmiechnęła się. Kochała dziadka, a on kochał ją.
~*~

Po policzkach Emilie spływały słone łzy. Minął rok odkąd jej dziadek odszedł z tego świata. Stała właśnie na cmentarzu wraz z matką. Patrzyła na grób. Nie mogła uwierzyć że to dopiero rok. Czuła się jakby minęło co najmniej dziesięć lat.
Dziadek był dla niej wszystkim. Opiekował się nią gdy matka była w pracy. Jej ojciec zmarł gdy miała dwa lata, w ogóle go nie pamiętała. Matka musiała chwytać się każdej dostępnej pracy i czasem pracować na trzy etaty. W ciągu dziesięciu lat zmieniała prace wiele razy. Kiedy była młodsza czasami siedziała u dziadka nawet po kilka dni. Kiedy podrosła to ona chodziła do niego by się nim zaopiekować. Z biegiem lat osłabł i zaczął majaczyć. Wymyślił sobie swój własny świat i przesiadywał w nim całymi godzinami. Nie kontaktował się z otoczeniem. Emilie przesiadywała z nim nie po to by się nim zajmować, ale by po prostu poczuć jego bliskość. Nawet gdy spał był dla niej oparciem.
-Tęsknie za nim – szepnęła.
- Ja też skarbie, ja też – odszepnęła mama i przytuliła ją.

Odchodząc ostatni raz spojrzała na litery wygrawerowane na nagrobku.

Daniel Kuso
Spoczywaj w pokoju”